Zaloguj się
Wszystkie książki

Miejsce dawnych wspomnień

                                                                                             

                                                                                                 Dla Damiana 




















          Fanfikcja oparta na twórczości Andrzeja Sapkowskiego. 
                          Wyłącznie do użytku własnego.
         Cz. 1 Pogrom
   Jesień zawitała do Kaedwenu dość późno. Przez las okalający góry Sine i Kaer Morhen, zaczął hulać zimny wiatr. Powoli kończące się ciepłe dni, zwiastowały krótsze treningi na świeżym powietrzu, ku uciesze uczniów cechu wilka. Niespodziewana werwa u młodzików, mogła zwiastować tylko, tyle że będzie więcej obiecujących wiedźminów. O ile podołają Próbie Traw.                  
    Kaer Morhen miała przeżyć swoją drugą złotą erę świetności. Mimo pracy polegającej na uboju wstrętnych i szkaradnych stworzeń, nękających prostych ludzi. Wiedźmini nie zdobyli dobrego mniemania u wieśniaków, czy u szlachty. Wiele razy rzucane były obelgi oszczerstwa na nich, a nawet groźby wypędzenia z warowni. Jednak były to tylko słowa rzucane na wiatr. Wiedźmini nie przejmowali się tym, dopóki dopóty zapłata w sakiewce się zgadzała.      Zapadł wieczór, gdy trójka krnąbrnych uczniów, których niezbyt interesowało, czym się różni północnica od południcy, zostało ukaranych przez Vesemira. 
                                                                                             

                                                                                                 Dla Damiana 




















          Fanfikcja oparta na twórczości Andrzeja Sapkowskiego. 
                          Wyłącznie do użytku własnego.
         Cz. 1 Pogrom
   Jesień zawitała do Kaedwenu dość późno. Przez las okalający góry Sine i Kaer Morhen, zaczął hulać zimny wiatr. Powoli kończące się ciepłe dni, zwiastowały krótsze treningi na świeżym powietrzu, ku uciesze uczniów cechu wilka. Niespodziewana werwa u młodzików, mogła zwiastować tylko, tyle że będzie więcej obiecujących wiedźminów. O ile podołają Próbie Traw.                  
    Kaer Morhen miała przeżyć swoją drugą złotą erę świetności. Mimo pracy polegającej na uboju wstrętnych i szkaradnych stworzeń, nękających prostych ludzi. Wiedźmini nie zdobyli dobrego mniemania u wieśniaków, czy u szlachty. Wiele razy rzucane były obelgi oszczerstwa na nich, a nawet groźby wypędzenia z warowni. Jednak były to tylko słowa rzucane na wiatr. Wiedźmini nie przejmowali się tym, dopóki dopóty zapłata w sakiewce się zgadzała.      Zapadł wieczór, gdy trójka krnąbrnych uczniów, których niezbyt interesowało, czym się różni północnica od południcy, zostało ukaranych przez Vesemira. 
    – Won na mury! Jak tylko zobaczę, że któryś choćby na chwilę opuścił swoje stanowisko obserwacyjne… nogi z dupy powyrywam! – groził starszy wiedźmin. 
   Vesemir miał dość głupich wybryków smarkaczy, którzy nie wiedzieli i nie pojmowali, że ta wiedza zależy, czy oni zabiją potwora pierwsi, czy będą idiotami, którzy dali się marnemu monstrum zabić.                                               
      Dwójka z nich już zaczęła odbywać karę. Pierwszy z nich Avrel, był dość wysokim blondynem o jasnych oczach. Mimo wątłej postury jego upór i refleks dorównywał doświadczonym wiedźminom. Drugi z tej wesołej trójeczki nazywał się Maravan. Brunet, średniego wzrostu nie wyróżniał się zbytnio na tle fizycznym. Lecz jego pomysłowości spryt nadrabiały braki w sile fizycznej. Był określany jako prawdziwy talent, który jedynie musi wyrobić siłę i technikę miecza. Niestety często zostawał spisany na straty, kolegując się z czarnymi „wilkami”. Jako ostatni do „wesołej” gromadki na murze dołączył Sol. Rudy niziołek, który doprowadza ludzi, zadziwiająco często do białej gorączki.   
   – Patrzcie co mam! – zawołał Sol do kolegów i wyjął szklany flakonik zza pleców.                                                                                      
    – Mam nadzieję, że coś rozgrzewającego wziąłeś matole ­– odrzekł Avrel.                           
     – Nawet nie wiesz, co przyniosłem, a już wyzywasz mnie od „matołów”. No to dostaniesz jako ostatni. Maravanie trzymaj Białą Mewę. – podał eliksir halucynogenny przyjacielowi, który niechętnie go przyjął i szybko upił mały łyk.                                                  
    Mimo, że był to eliksir o łagodnym działaniu halucynogennym, niektórzy odczuwali jego działanie nawet po małej zawartości. Kiedy wszyscy upili po trochę „trunku”, zrobiło się od razu weselej. Śmiali się i przekomarzali.
    – Stary Bonomir mocno śpi... My się go nie boimy, a Mewę sobie popijamy – śpiewał Sol, gubiąc nieco wątek i melodię dziecięcej gry.          
   Cała kara miała upłynąć w podobnym humorze jak teraz. Marven, który nie był na tyle otępiony, przeczuwał coś. Coś bardzo złego, a w dodatku w powietrzu unosił się zapach palonego drewna z nutką alkoholu. Każdy inny zignorowałby ten fakt, uznałby, że ktoś zrobił sobie ognisko w lesie. Lecz nie on. 
   – Ej, coś tu nie gra. – odrzekł niezaniepokojony brunet. 
   – Tak, nie gra. Czemu nie pijesz dalej z nami? – spytał rozweselonym tonem.
    – Bądźcie poważni, chociaż na chwilę! – krzyknął w końcu rozłoszczony. Przyjaciele ignorowali jego przestrogi. Nie pierwszy raz zresztą.
    – Nasz mały piesek się rozzłościł – odezwał się Sol, który był najbardziej wstawiony z nich.
  – Nie widzicie, że się coś zbliża?! – krzyknął po raz kolejny, wskazując na sporą ilość tlących się w oddali prawdopodobnie pochodni.
  – No i co? Pewnie wojna się szykuje, a nam nic do tego. Cech wilka jest neutralny wobec każdego kraju. – odpowiedział Avrel zgodnie z prawdą, lecz nie spodziewał się tego co nastąpi. W ułamku sekundy dostał mocno pięścią w twarz.
   – Pojebało cię, Mar?!
      Gdy trójka przyjaciół pogrążyła się w awanturze, owe „pochodnie” zbliżyły się na niewielką odległości od Kaer Morhen. Dopiero wrogie krzyki rozlegające się w pobliżu, zwróciły uwagę wiedźminskich uczniów.
    – Zaraza – powiedzieli równocześnie i już mieli biec, alarmując o nadchodzącym ataku.
   – Wybić te pokraki natury! – skandowali ludzie raz za razem.
    Gdy już biegli, niemal samych siebie taranując, Sola uderzyło zamknięcie, przez które spadł ze schodów prowadzących prosto do głównej sali. 
   – Sol! – Rozległo się mrożące w żyłach, wycie chłopaka, którego paliło żywcem zaklęcie czarodzieja. Wił się, tarzał pośród trawy w nieopisanej agonii.
    Niedługo potem przestał się ruszać, a zaklęcie dalej trawiło jego ciało. Marven i Avrel z przerażeniem patrzyli na śmierć przyjaciela. Brunet jako pierwszy ocknął się z otępienia i ruszył do wielkich, potężnych drzwi Wielkiej Sali, zostawiając blondyna dalej w szoku.
   – Atakują nas! –  krzyknął, będąc w progu Sali.                      
     Wszyscy starsi wiedźmini spojrzeli na niego z niedowierzaniem, lecz szybko zabrali co potrzebne i ruszyli do kontrataku. Gdy po dłuższej chwili, odwrócił się w kierunku ataku fanatyków, walka już przyniosła krwawe żniwa. Na murach stali teraz czarodzieje, rzucający gradem zaklęć w warownię i wiedźminów. Ludzie atakowali słabymi mieczami, czy nawet sierpami.     
     – W końcu wytępimy te plugawe pomioty – powiedział przywódca fanatyków, chcąc jeszcze bardziej podsycić chęć mordu u pobratymców. 
    Krew lała się strumieniami z ran obu przeciwników. Vesemir atakował właśnie młodego czarodzieja, który się odsłonił. Już miał go przeciąć mieczem, gdy ten zwinnie wywinął się atakowi z zaskoczenia, a miecz uciął jedynie parę kosmyków czarnych włosów.
    – Zaraza – zaklął pod nosem Vesemir. Po czym jeszcze raz wymierzył miecz w czarodzieja, który nie skończył recytować zaklęcia.                                                               
    Miecz tym razem dosięgnął celnie przeciwnika, zadając brzydką ranę na piersi. Jęknął z bólu i wymierzył w wiedźmina wściekły wzrok. Było za późno, żeby ranny przeciwnik spróbował kontratakować, gdyż następne cięcie pozbawiło go głowy. Mimo jednego czarodzieja mniej, bitwa jak na razie nie była na szali zwycięstwa mieszkańców warowni Starego Morza. Z czterdziestu zdolnych uczniów cechy wilka, pozostała tylko dwójka. Niewiele lepiej było u doświadczonych wiedźminów, u których już kilkoro poległo w starciu z czarodziejami.     
   – Avrel – zawołał na tyle cicho, żeby tylko przyjaciel go usłyszał, nie chcąc zwrócić uwagi fanatyków. Znajdowali się w nieco, zapominanym kącie warowni, gdzie szansa na walkę z ludnością była niewielka.
  – My zginiemy Marven, zginiemy! – wyszeptał roztrzęsiony, co było niepodobne do niego. Po kilku godzinach ten młody, całkiem przystojny młodzieniec teraz bardziej przypominał wrak człowieka, który boi się nadchodzącej śmierci.
  – Avrel! Weź się w garść i uciekamy stąd! Vesemir i Bonomir na pewno rozetrą w pył tą „zarazę”. – mimo chęci dodania otuchy i zapewnienia o wygranej, nie przekonał przyjaciela, który wkrótce dostał strzałą w samo serce.
  – Avrel! – krzyknął żałośnie. W przypływie gniewu rzucił się na właściciela owej strzały. Lecz zabicie go, nie uśmierzyło ani gniewu, ani bólu. Wrócił na pole bitwy i rzucił się w wir walki. Z wielką zręcznością doprowadził kolejnych przeciwników, do wyzionięcia ducha. Nie przeszkadzały mu strzały utkwione w udzie, czy w ramionach. 
  Parł do przodu, a adrenalina „uśmierzała” jego ból. Nawet po kolejnych trafieniach strzałami wciąż stał na nogach. Będąc całkowicie już zaślepiony gniewem, rzucił się na czarodzieja, któremu tylko była potrzebna chwila, żeby zaklęcie trafiło w chłopaka. Brnął dalej, nawet w niebieski wir ognia, dopóki nie upadł tuż przed stopami martwego czarodzieja. W jego oczach nadal tliła się nienawiść. Gdy w oddali pojawiło się słońce, walka wciąż trwała. Ziemia była usłana trupami. Nie było miejsca, by postawić stopę, trzeba było stąpać po ciałach. Kątem oka Vesemir zauważył, że Bonomir, który przed chwilą jeszcze walczył zacięcie, upadł. Podbiegł do niego i nawet nie pytając o zdanie, zabrał w bezpieczne miejsce.
    – Vesmirze... uciekaj – nauczyciel Vesemira wyzionął ducha, a jego uczeń zdał sobie sprawę, że nie tylko przegrali, ale także, iż z cechu wilka ostał się tylko on. 
Cz. 2 Dziki Gon
Wielka bitwa w Kear Morhen zrobiła z twierdzą prawdziwe spustoszenie. Niegdyś dumna twierdza górowała nad lasami Gór Sinych, a teraz pozostały z niej ruiny i jedynie kilka ocalałych pomieszczeń. Można by mysleć, że wraz z twierdzą również cech wilka miałby się pożegnać z tym światem, otóż nie. Mimo że tylko Vesemir przeżył pogrom, z biegiem lat przygarnął kilku uczniów. Wiedźmini z tego rejonu nie zostali jeszcze zapomnieni przez czas.                                            
   Czasy spokojne dla starego zamku szybko minęły. Musiał „on” teraz zmierzyć się z kolejnym wrogiem jakim był Dziki Gon. Orszak upiorów pędzących po zimowym niebie, był od dawień dawna postrachem ludzi kontynentu. Sama ich obecność wywoływała w ludziach ataki paniki, które dla nieszczęsnych ofiar powodowały przyłączenie się do mrożącego krew w żyłach orszaku.          
Wielka bitwa w Kear Morhen zrobiła z twierdzą prawdziwe spustoszenie. Niegdyś dumna twierdza górowała nad lasami Gór Sinych, a teraz pozostały z niej ruiny i jedynie kilka ocalałych pomieszczeń. Można by myśleć, że wraz z twierdzą również cech wilka miałby się pożegnać z tym światem, otóż nie. Mimo że tylko Vesemir przeżył pogrom, z biegiem lat przygarnął kilku uczniów. Wiedźmini z tego rejonu nie zostali jeszcze zapomniani przez czas.                                            
   Czasy spokojne dla starego zamku szybko minęły. Musiał „on” teraz zmierzyć się z kolejnym wrogiem jakim był Dziki Gon. Orszak upiorów pędzących po zimowym niebie, był od dawień dawna postrachem ludzi kontynentu. Sama ich obecność wywoływała w ludziach ataki paniki, które dla nieszczęsnych ofiar powodowały przyłączenie się do mrożącego krew w żyłach orszaku. 
   Wróg nie był byle jakim przeciwnikiem, którego w łatwy sposób da się pokonać. Mimo wielu przybyłych sojuszników, aby pomóc pokonać wrogą armię, Geralt miał obawy, że to nie wystarczy. Pośród zebranych byli temerska czarodziejka Triss, druid Myszowór, Hjalmar an Craite król Skellige, członkini Wielkiej Loży Keria oraz wielu innych.
    
   – Dziękuję, że jesteście – powiedział, zaczynając tym naradę wojenną -  Niebawem zjawi się tutaj Dziki Gon. Przyjdą zabrać Ciri, ale my ich powstrzymamy.
   – Skąd mamy pewność, że oni się zjawią? – spytał wiedźmin o cynicznym i wrednym wyrazie twarzy, Lambert.
   – Zawsze wiedzą, gdzie się teleportowałam i błyskawicznie przenoszą się z miejsca na miejsce – odpowiedziała mu popielatowłosa panna, Ciri. Na co Lambert odpowiedział pytaniem jaki jest plan ataku.
   – Eredin, król Gonu, jest pewny siebie i będzie chciał nas pokonać samym impetem uderzenia. Jeśli przejmiemy inicjatywę, to pokrzyżujemy jego plany – Geralt wyjaśnił.
   – Stworzę nad twierdzą magiczną kopułę. Rozproszę ich szyki i zmuszę do lądowania w lesie – zaproponowała Yennefer.
  – Jeśli rozproszą się w lesie, moglibyśmy zapolować na małe grupki.
  – No to mamy pierwszego ochotnika do wypadu. Ja jestem drugim. – powiedział Geralt dołączając do Lamberta jako grupa wypadowa.
   – Pojadę z wami. Zawsze lepiej wyjść do wroga niż czekać – odparł Letho, wiedźmin cechu żmii, dołączając zatem do grupy.

    – Gon będzie próbował przedostać się w obręb murów przez portale nawigatorów. Na ten rodzaj magii nic nie poradzę, więc podczas wyprawy do lasu musicie znaleźć i pozamykać jak najwięcej przejeść – odezwała się ponownie czarodziejka o kruczowłosych lokach.  
     – Wewnętrzny dziedziniec jest ostatnią linią obrony. Jeśli nie zatrzymamy tam wroga, to przegramy. Pamiętajcie, że w tym wszystkim najważniejsza jest Ciri. To ją chce dostać Gon i musimy jej bronić za wszelką cenę – Biały Wilk podkreślił jaki był cel udziału w tej bitwie.
    – Co mam robić? – spytała Ciri, niezbyt zaskoczona, że pominięto ją, lecz nie chciała, aby faktycznie tak się stało.
   – Zostaniesz w twierdzy. Gdyby przedarli się do środka, wszyscy przyjdą ci z pomocą – odparł krótko Geralt.
    – Nie ma mowy. Potrafię o siebie zadbać – w jej głosie było słychać irytację. Zachowywali się, jakby wciąż uważali ją za dziecko niezdolne siebie obronić. 
    – Nikt w to nie wątpi. Ale pamiętasz, co jest najważniejsze podczas polowania na potwora? – odezwał się Vesemir, próbując uspokoić swoją uczennicę.
     – Czekanie na dogodną okazję – odpowiedziała mu Ciri, doskonale wiedząc co ma przez to na myśli.
   – Podsumujmy: Yennefer tworzy magiczną barierę i zatrzymuje główne natarcie. Spycha siły nieprzyjaciela do lasu. Geralt, Lambert i Letho czekają w lesie. Za pomocą dwimerytu zamykają portale nawigatorów, by jak najmniej wojowników dostało się do środka twierdzy. Triss wypatruje sygnału i urządza piekło. Wszyscy pozostali czekają, aby odeprzeć tych nieprzyjaciół, którzy przedostaną się w obręb murów twierdzy – podsumował Vesemir, dając tym znak, żeby zacząć przygotowania do bitwy.
    Błękitne niebo ustąpiło brzydkiej i ciemnej szarości. A spokojny wiatr zmienił swoje oblicze na bardziej wichrowe. Dało się wyczuć, że Dziki Gon już się zjawił i może lada moment przeprowadzić atak. Geralt wsiadł na konia i wraz z Lambertem oraz Letho galopem ruszyli do lasu. Podmuch mocy dał o sobie znać, gdy Yennefer tworzyła magiczną barierę obejmującą Kear Morhen, dzięki czemu powstrzymała główne natarcie tuż przy bramie. Geralt, Lambert i Letho przełamali amulety od Triss, dzięki czemu stali się niewidzialni.O ile nie będą wykonywali gwałtownych ruchów. Uważnie śledząc wroga, mknęli pośród drzew do portali. Zamykając je wybuchem pocisków z dwimerytem. Gdy zamknięto pierwszy portal, Geralt nie miał wyboru jak pozbyć się strażnika i jego ogara. Walcząc z nim, stracił niewidzialność. 
     Na szczęście oprócz jeszcze jednego strażnika, więcej pobratymców wroga się nie zjawiło. Kolejne portale udało się zamknąć, a z strażnikami nie było większego kłopotu.
     – Przegrupowują się – zauważył Lambert. Geralt postanowił ich nie atakować, dostrzegając, że wśród nich jest Imlerith, dowódca szturmu.
      Wziął kuszę i wystrzelił petardę, która miała dać znak Merigold, by się popisała swoimi czarami. Ciri widząc sygnał od Geralta i że Triss nie rzuciła jeszcze zaklęcia zrozumiała, że czarodziejka może mieć kłopoty. Ignorując polecenie Geralta, a za pozwoleniem Vesemira opuściła donżon i ruszyła Triss na pomoc.        
       Zobaczyła, że czarodziejka była otoczona ogarami, z którymi nieudolnie próbowała walczyć, zarazem powstrzymując  ich od przemieszczania się dalej. Młoda wiedźminka po krótkiej walce i z pomocą Triss pozbyła się potworów. Dzięki temu można było już rzucić zaklęcie. Wiedźmini polujący na Dziki Gon w lesie dosiedli wierzchowców i rozpoczęli odwrót do twierdzy, robiąc jednocześnie uniki przed ognistymi kulami, które wyczarowała Triss. Po dotarciu na dolny dziedziniec i zamknięciu bramy doszło do walki z wojownikami Gonu, którzy dali radę się dostać do twierdzy.
 Lambert rzucił się w wir walki z całą gromadą przeciwników. Było to szalone, gdyż sam jeden nie mógł pokonać, aż tylu. Starał się trzymać, dopóki reszta nie przybędzie z pomocą. Już po kilku minutach walki odczuwał, że ledwo daje radę. Krew sączyła się z ran. A miecz ledwo już dosięgał wroga na tyle, aby go zranić.
  – Lambert! – krzyknął Geralt odwracając uwagę wojowników Gonu na siebie.
– Dzięki – odpowiedział ledwo Lambert, podpierając się mieczem, by zdołać ustać.
    Po chwili upadł na ziemię, tracąc przytomność. Biały Wilk zauważył to. Używając znaku Irnite, pozbył się resztki atakujących. Podbiegł do przyjaciela, lecz… ten już nie należał do świata żywych.
     Po pokonaniu wojsk na dziedzińcu, wszyscy sojusznicy zmuszeni zostali do odwrotu na górny dziedziniec. Po drodze pokonując kolejnych wojowników Gonu. W odwrocie pomagali Vesemir, Roche i Zoltan. Roche zwabiał upiory do wykopanych wcześniej wilczych dołów, które były na dnie najeżone ociosanymi palami. Zoltan co rusz rzucał butelki z mahakańską mieszanką, która roztrzaskując się na wrogu, tworzyła idealną podpałkę, kiedy rzuciło się czar ognia na nich.  
 
W czasie, gdy obrońcy wycofali się, odkryli, że brama na Górny Dziedziniec jest zamknięta. Vesemir informował, że według planu Eskel miał otworzyć bramę obrońcom.
     Okazało  się, że niewielka grupa wojowników Gonu pod dowództwem Caranthira, korzystając z zamieszania chciała ominąć obrońców i wejść do twierdzy. Na drodze stanął im Eskel. Rozpoczął się nierówny pojedynek pomiędzy wiedźminem a Caranthirem.            
    Początkowo walka była wyrówna, ale elf wspomagał się magią i szalę zwycięstwa podnosił na swoją stronę. Po tym jak mag powalił Eskela, pojawiła się Ciri, która stawiła czoła magowi, chcąc ratować przyjaciela. W tym momencie Caranthir usłyszał sygnał Gonu i się teleportował, ale zostawiając przy tym swoich żołnierzy. Po krótkiej walce, Ciri i Eskel otworzyli bramę dla obrońców.    
     Po dotarciu na górny dziedziniec okazało się, że wojska Gonu otworzyły więcej portali i próbują ich otoczyć. Tutaj nieoceniona okazała się pomoc Vesemira, który poinformował, gdzie są zapasy bomb dwimerytowych, a także Myszowora który tworzył dla obrońców Krąg Witalności, w którym można się uleczyć. Po zamknięciu ostatniego portalu i zabezpieczeniu bramy doszło do najgorszego.Bariera stworzona przez Yennefer opadła, a Dziki Gon mógł przeprowadzić decydujący szturm. 
W efekcie użytej magii, wszyscy obrońcy z wyjątkiem Vesemira, Ciri i Avallac'ha, który ten ostatni cały czas przebywał w zamku, zostali zamrożeni i unieruchomieni. Vesemir próbował bronić Ciri, przed porwaniem jej przez Eredina. Słaby już Vesemir nie dał rady podwładnemu dowódcy. Złapał on starszego wiedźmina i zaczął go dusić.
    - Uciekaj! – krzyknął słabym głosem do Ciri. Ciri jednak wolała się poddać, aby puścili Vesemira.
   - Ciri nie, nie rób tego!
   - Zawsze byłaś krnąbrnym dzieckiem. Uwielbiałem cię za to – powiedział, po czym wróg skręcił mu kark na oczach Ciri.
   - Nieeee! – krzyczała pełna bólu i smutku. Osaczona przez wrogów Wiedźminka, przestała siebie kontrolować i uwolniła swoją dziką moc, którą zawdzięczała starszej krwi. Gon widząc, że nie zdołają jej powstrzymać ani schwytać, uciekli przez portal do swojego świata.
    Cz. 3 Wiedźminka
      Wkrótce po królestwach północy rozeszła się wieść o wiedźmince. Kto to widział, żeby panna zabijała potwory! Jedni, jak to bywa z mocą plotek, rozpowiadali, że jest fałszywa, a świat nigdy nie ujrzy kobiety w tak nieludzkim cechu. Inni zaś zaprzeczali, chociaż nie byli radzi, że była babą, musieli przyznać, że na swoim fachu się zna. Nie była szkaradna, czego mogliby się spodziewać, gdyby jednak przeszła Próbę traw. Pozostali twierdzili, że nawet jest na co popatrzeć, mimo blizny na twarzy. 
    Sława Ciri rozpowszechniła się, gdy na zlecenie króla Aredinu, Stannisa, zlikwidowała stado leszy, co było nadzwyczaj zaskakujące, gdyż były to potwory znane ze swojego życia w samotności w pradawnych puszczach czy też skromnych lasach. Stwór ten wielkości żbika, przypominający skrzyżowanie tegoż kota z niedźwiedziem, o brunatnej lub czarnej sierści. 
   Potwór miał dość kłopotliwą umiejętność teleportowania się oraz przybierania formy zwierzęcej, oraz humanoidalnej. Choć w opinii nieszczęśników, którzy pech nie omijał i go napotkali, uważali, że wygląda zupełnie inaczej. Jak stwór z drewna o czaszce z  rogami.                                     Owe zadanie dotyczyło małego lasku na pograniczu Aredinu. Oczywiście kilka podróżnych znikających, ot tak, nie byłoby wielce jakimś problemem. O ile można się tak wyrazić. Jednak przez las przechodził szlak handlowy z Lyrią. Z czego można wywnioskować, że sprawa leszy nie mogła być zamieciona pod dywan i można było dać jej rangę „uciążliwej”.    
   Sosnowy las nie budził sobą podejrzeń. Przypominał zwykły gąszcz drzew jak wiele innych w okolicy. Problem zaczynał się przy rozwidleniu, między drogą do Lyrii, a drogą na mahakamskie pasmo górskie. Można było spotkać nadzwyczajną ilość zwierząt typu zające czy wiewiórki. Zwierząt na ogół strachliwych i uciekających w popłochu jak tylko wyczują obecność człowieka. Ciri zastanowił ten fakt, czując, że jest już blisko siedliska. Zamiast wybrać którąś ze ścieżek, poszła samym gęstym środkiem, prosto przed siebie. Czuła na sobie wzrok wszystkich leśnych mieszkańców. 
   Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy napotkała przed sobą grupę rozwścieczonych lisów. Jakby miały na celu powstrzymanie jej w dodarciu do celu. Zanim któryś z lisów rozpoczął atak, użyła paraliżu, aby zaklęcie unieruchomiło zwierzęta, tak jak stoją. Nieco dalej stało kilka totemów. 
   Ciri zamachnęła się kilka razy mieczem, a zniszczone totemy spadały na gęstą trawę jak domek z kart pod wpływem wietrzyku. Chwilę po zniszczeniu ostatniej figury, zaatakowało ją kilka żbików z zaskoczenia. Mało brakowało, a jeden z nich mógł poważnie uszkodzić jej szyję. Na szczęście w porę zdołała drasnąć go srebrnym mieczem. Gdy miała nastąpić kolejna faza ataku, zdecydowała użyć Igni, aby zniwelować obrażenia, jakie mogła doznać w przedłużającej się walce z leszami. 
    Gdy cała chmara rzuciła się na nią, użyła zaklęcia znaku Igni, co wytworzyło wiązkę ognia, podpalając przeciwników. Leszy zmieniły postać na pierwotną, tarzając się, aby zgasić tlący się na nich ogień. Część z nich nie przetrwało zaklęcia, a kolejna część była poważnie zraniona. Ostatkiem sił zaatakowały ją po raz kolejny, mając do dyspozycji ostre kły i potężne pazury, znacznie lepszymi niż jakimi dysponowały jako żbiki. 
  Niestety nie miały już swojej niezwykłej szybkości, co dało na nich wyrok szybkiej śmierci od srebrnego miecza. Związała wszystkich leszy ze sobą jako znak wykonania zadania. Po tym zabrała ze sobą pokonanych leszy na dwór króla Stannisa. 
    Ten po obejrzeniu stworów, skinął na sługę, aby wręczył wiedźmince sakiewkę z zapłatą. Ciri otworzyła ją, sprawdzając, czy aby na pewno suma zgadzała się z umówioną. Nie posądzała króla o oszukanie jej, lecz nigdy nie wiadomo co takiemu przyjdzie do głowy. Zamknęła sakiewkę zaskoczona, że władca był nader hojny. Jako że już nic ją nie trzymało w Aredin, postanowiła wrócić do Kear Morhen. Suma wystarczała na trochę, aby zaszyć się w twierdzy.                                            
   Cisza przywitała ją w Kaer Morhen. Westchnęła, czując ulgę, że jest w domu. W miejscu, gdzie czuła, że to jest jej prawdziwy dom. Ruszyła na pobliskie wzniesienie, gdzie leżał grób Vesemira. Usiadła przed grobem, mając w ręce trochę bimbru Lamberta.
 

   – Wróciłam do domu, wujku Vesemirze. Dostałam zlecenie od króla Stannisa. Chodziło o grupę leszy niedaleko Lyrii i Mahakamu. Pierwszy raz spotkałam się, żeby lesze utworzyły stado. Czuje, że to nie pierwsza dziwna rzecz, jaka mi się w przyszłości wydarzy. Myślę, że jakieś licho kryje się w ciemności, chociaż myślałam, że od bitwy z Dziki Gonem, zło takiego kalibru już nie spotkam. Najwidoczniej się myliłam. Twoje zdrowie, wujku Vesemirze – podniosła butelkę w geście pozdrowienia i upiła łyk mocnego alkoholu.  
Ocena
0
/ 0
Liczba stron 26
Data utworzenia
Popularność

Umieść książkę na swojej stronie

Skopiuj poniższy kod HTML i wklej go na swojej stronie:

Blog