Zaloguj się
Wszystkie książki

Magiczna prawda

     prawdziwy piotruś
Justyna Tessa-dykas
**1
Jestem małym skrzacikiem.  Nie jestem chłopcem ani dziewczynką tylko skrzacikiem. Podobno w Waszym świecie lepiej jest być chłopcem niż dziewczynką. Teraz to tylko trochę lepiej ale kiedyś to ho, ho, dziewczynkom wolno było znacznie mniej rzeczy niż chłopcom. Teraz jest bardziej sprawiedliwie. No ale ja myślę, że najlepiej jest być nie chłopcem, nie dziewczynką tylko skrzacikiem. Czyli ani jednym ani drugim.
Kłopot w tym, że jestem MAŁYM  skrzacikiem. Chciałbym już urosnąć. Na razie jestem też, wiem o tym dobrze, dość brzydkim skrzacikiem. A przynajmniej nie tak ładnym. Bo u nas skrzatów jest tak, że jak rośniemy to piękniejemy. Dlatego bym chciał już być duży. U Was to jest akurat lepsze: dzieci są zawsze ładne, dzidziusie są wprost prześliczne a dorośli to już różnie. No chyba, że się jest mamą. Bo mamy też są zawsze ładne.
**1
Jestem małym skrzacikiem.  Nie jestem chłopcem ani dziewczynką tylko skrzacikiem. Podobno w Waszym świecie lepiej jest być chłopcem niż dziewczynką. Teraz to tylko trochę lepiej ale kiedyś to ho, ho, dziewczynkom wolno było znacznie mniej rzeczy niż chłopcom. Teraz jest bardziej sprawiedliwie. No ale ja myślę, że najlepiej jest być nie chłopcem, nie dziewczynką tylko skrzacikiem. Czyli ani jednym ani drugim.
Kłopot w tym, że jestem MAŁYM  skrzacikiem. Chciałbym już urosnąć. Na razie jestem też, wiem o tym dobrze, dość brzydkim skrzacikiem. A przynajmniej nie tak ładnym. Bo u nas skrzatów jest tak, że jak rośniemy to piękniejemy. Dlatego bym chciał już być duży. U Was to jest akurat lepsze: dzieci są zawsze ładne, dzidziusie są wprost prześliczne a dorośli to już różnie. No chyba, że się jest mamą. Bo mamy też są zawsze ładne.
My nie mamy rodzin ani domów. Żyjemy inaczej. Nawet nie jestem pewien czy żyjemy. Wiecie co to legenda? To taka opowieść, w której jest trochę zapamiętanej prawdy z przeszłości a reszta została wymyślona. I my, skrzaty, jesteśmy czymś co pamiętacie z przeszłości. Pewnie dlatego bo my jesteśmy bardzo mądre. Często ratujemy was z opresji. Ja jestem jeszcze mały i trochę mi nie poszło. Ale sami się przekonacie co się wydarzyło. Dowiecie się sporo o różnicach między ludźmi a skrzatami, bo zamierzam opowiedzieć Wam parę moich przygód. Nie tylko moich z resztą. Zżyłem się z taką fajną paczką: Zuzką, Radkiem, Marysią i Piotrkiem. Chcecie posłuchać co nas spotkało? No to jazda!
**2
Spotkałem ich gdy zmęczony przysiadłem kiedyś na rozkładzie jazdy autobusów. Wiszą takie na przystankach. Są tam też ławeczki przeznaczone do siedzenia. Ale na nich siadają ludzie. Czasem mnie nie widza bo ja tak mam, że sam nie czuję kiedy jestem widzialny a kiedy nie. Czasem się zapominam. Kiedyś usiadłem na ławeczce w parku i się zamyśliłem. Chodziło tam trochę ludzi z pieskami, z wózkami, różnych, jak to w parku. Ale tylko przechodzili obok mnie.
Na ogół się spieszyli, rozmawiali przez telefony. No i szła taka jedna pani z dużą pupą. To znaczy ona miała w sobie tą dużą pupę a nie, że szła z nią na przykład na smyczy jak z pieskiem. No i ona tą dużą pupą usiadła…. tak na mnie. Bo ja zapomniałem, że byłem niewidzialny. Wiecie jak mi było ciężko i duszno?
- Ach, jak mi ciężko – westchnęła pani
 A co ja miałem powiedzieć? Nic, bo miałem przyduszoną całą twarz. No w końcu wstała i poszła sobie. A ja się poczułem jak taki balonik, który był bardzo, bardzo mocno i bardzo długo nadmuchany a potem ktoś wypuścił powietrze. Bo wy-ludzie-macie w sobie krew i wodę a my – skrzaciki – mamy w sobie samo powietrze. Dla nas ważne jest żeby to było czyste powietrze. Dlatego większość z nas mieszka w lesie albo w górach. A ja jakoś mieszkam w mieście. W dodatku właśnie siedziałem na rozkładzie jazdy (żeby nikt, z dużą pupą czy małą, nie usiadł na mnie).  Chciałem gdzieś pojechać autobusem, już nie pamiętam po co.
ratlerek
Ale przyjechał taki śmierdziel brudny, zapaćkany i z czarnym dymem z rury wydechowej że zrezygnowałem z wsiadania. Chyba bym się udusił.
W autobusie rozsunęły się drzwi. Kapitalne drzwi robią w tych autobusach. Normalnie w środku robi się taka przerwa i obie części łamią się na pół i składają. Czyli to są drzwi matematyczne a dokładnie to ułamkowe. Bo jedne całe drzwi dzielą się na pół i jeszcze raz na pół czyli w sumie to są cztery ćwierci. Wiem to bo jestem genialny z matematyki jak Marian Rejewski. Jak nie wiecie kto to to zapytajcie tatę. Pewnie słyszał o Marianie Rejewskim. A o mnie pewnie nie. Ale za to wy jeszcze om mnie usłyszycie. No to ciao!
**3
Te drzwi ułamkowe się otworzyły i wysiadły z nich dzieciaki. Trzy duże i jeden mały. Małego trzymała za rękę dziewczynka, która powiedziała:
- Tylko nie mówcie rodzicom, że jechaliśmy autobusem bo jak moi się dowiedzą,  że wzięłam  Piotrusia do autobusu to nici z imprezki.
„Imprezka”? Czy ja słyszałem „imprezka”? Uwielbiam imprezki! My skrzaciki na imprezkach ciągle segregujemy skarpetki i to jest strasznie fajna zabawa. Pożyczamy sobie te skarpetki, przebieramy je, za duże, za małe, do pary, nie do pary, całe i z dziurami. Super frajda! A najlepiej jest jak one jeszcze wiszą na linkach. To wtedy trzeba podskakiwać albo stawać jeden drugiemu na ramionach by je dosięgnąć. I ten skrzacik, który pierwszy zdobędzie skarpetkę staje się skarpetkowym królem i może ją nosić zamiast czapeczki aż do następnej imprezki. Spodziewałem się, ze na ludzkiej imprezce też będzie taka czadowa zabawa! Dlatego zeskoczyłem z rozkładu jazdy i powlokłem się za nimi.
Najmłodszy to Piotruś. Dziewczynka obok to jego siostra Marysia. Jeszcze są Zuzka i Radek. Skąd to wiem? Bo oni ciągle gadają. Pla, pla, pla, pla, pla, pla….buzie im się nie zamykają. Wy ludzie strasznie dużo gadacie. My skrzaty to sobie tylko wzdychamy najczęściej jak chcemy cos przekazać. Jak skrzat westchnie tak nisko i grubo to wiadomo, że jest coś smutnego. A jak tak szybko i wysoko to coś radosnego i pięknego. I już wszystko  wiemy.
Po co więcej wiedzieć. Ja też nie muszę wiedzieć jak które dziecko ma na imię, ile ma lat, jakie ma włosy, czy ma piegi, czy jest bogaty, czy na coś choruje, czy ma wujka pijaka albo sąsiada, który bije kradnie, czy ma playstation albo iphona, czy jego rodzice chodzą do kościoła albo nie jedzą mięsa albo czy się rozwiedli. Ja to muszę tylko wiedzieć czy ma dobrą duszę. I tyle. A wy tyle gadacie i gadacie. Jak już musicie to uczcie się od najlepszych, na przykład od Jerzego Bralczyka. Nie wiecie kto to? To zapytajcie tatę. Tata wie.
**4
Żeby ta imprezka fajnie wyszła i żebym się mógł zaprzyjaźnić z Zuzką, Radkiem, Marysią i Piotrusiem to musiałem się stać widzialny. To nie do końca zależy ode mnie. Czasem jestem widzialny, czasem nie. Ale mogę się postarać. To trochę tak jak u Was ze strachem albo nieśmiałością. Na przykład macie wystąpić z piosenką, którą świetnie śpiewacie ale nagle oblewa Was trema i stajecie się nieśmiali. Albo boicie się , chociaż nie chcecie się bać. Ale jeśli się bardzo postaracie możecie wtedy stać się odważni. To u mnie tak jest z niewidzialnością. No więc się postarałem, bardzo postarałem i stałem się widzialny. Zawołałem do nich
„cześć” ale mnie nie zauważyli bo byłem widzialny ale wiecie, mały byłem. Dopiero jak zacząłem podskakiwać to mnie zauważyli.
- A kto ty jesteś? – zapytał Radek
- Cześć, to ja się przedstawię: Skrzacik jestem – powiedziałem bardzo grzecznie – Podobno idziecie na imprezkę? Mogę się przyłączyć? Będzie fajnie!
- No…tak ale to dopiero jutro. – odpowiedziała Marysia. – Jak się rodzice zgodzą.
 - Jutro? To nie szkodzi. Poczekam do jutra. 
- Czy ty jesteś prawdziwy? – spytał ten najmniejszy Piotruś.
- No jasne ,że prawdziwy! – obruszyłem się – Chociaż…kto to wie co jest prawdziwe/ A ty jesteś prawdziwy?
- Tak. Jestem prawdziwym Piotrusiem. A ty mi się wydajesz fajnym, gadającym pluszakiem. Jak chcesz możesz dziś spać w moim łóżeczku.
No to super! Miałem już załatwiony ciepły nocleg i imprezkę na jutro. Tylko nie wiem jak to jest z tą prawdziwością. Czy ja jestem prawdziwy czy Piotruś? Może nikt a może wszyscy/ Czy chmury są prawdziwe jeśli nie można ich dotknąć a potem znikają? Trochę je chociaż widać. A czy miłość jest prawdziwa? W ogóle jej nie widać a nie znika. A czy prawdziwa jest kula ziemska? Matematyka? Atmosfera? Gęsia skórka? Zęby mądrości? Jest tyle zagadek na świecie, że wszystkich nie rozwiążemy ale jak jakaś nas zaciekawi to trzeba szukać jej rozwiązania tak jakby nie było granic a każde drzwi po drodze dało się otworzyć. Nawet te antywłamaniowe.
 
**5
W łóżeczku Prawdziwego Piotrusia było ciepło i miło i mięciutko. Jego mama pomyślała, że jestem przytulanką i nie zadawała żadnych trudnych pytań. Tak to jest, że dzieci częściej pytają czy coś jest prawdziwe a dorośli łatwiej znajdują odpowiedzi. Nawet jeśli odpowiedzi nie są prawdziwe. Było mi tak ciepło i miło bo na co dzień to ja nie mam domu. Jako Skrzacik nie odczuwam tak silnie jak wy zimna, wiatru, deszczu ale i tak miło jest mieć swoje miejsce na ziemi, swój kącik z wazonikiem na kwiatki, serwetką i mięciutkim łóżeczkiem. Dopiero tu zrozumiałem, że to strasznie niefajne być bezdomnym jak ja. Ja się często włóczę po czasoprzestrzeni i dlatego nigdzie nie zbudowałem sobie domku. Ale chyba już czas znaleźć swój własny kącik. Tylko gdzie?
Tak sobie myślałem a w międzyczasie obudził się Piotruś. Właściwie obudziła nas jego siostrzyczka Marysia. Przyszła powiedzieć, że rodzice zgodzili się na imprezkę, pod warunkiem, że nie będziemy wybierać ze spiżarni słodyczy i nie kupimy w sklepie żadnych chipsów. A poza tym możemy się bawić na imprezce nawet cały dzień.
- Ekstra! – ucieszył się Piotruś – Jak ich przekonałaś?
- Wzięłam ich na poważnie. – Widać było, że Marysia chce się pochwalić. – Powiedziałam im tak: „Bawimy się: Ja jestem Lech Wałęsa a wy jesteście …no tamci drudzy i siadamy do okrągłego stołu i się dogadujemy.” W telewizji to niedawno widziałam i rodzice o tym długo rozmawiali. I oni najpierw osłupieli, potem się śmiali a potem się zgodzili tylko z tymi warunkami.
Ja tam nie wiem kto to jest Lech Wałęsa. Jak wy też nie wiecie to zapytajcie tatę. Mi wystarczy, że załatwił nam zgodę na imprezkę. Już się nie mogę doczekać,  żeby zobaczyć jakie mają skarpetki. Na mnie wszystkie będą za duże ale te od Piotrusia mogą być dla mnie śpiworkiem. 
Marysia zadzwoniła do Radka i Zuzki i chwilę potem jak jej rodzice wyszli do pracy Radek i Zuzka wpadli do naszego domu. I mogliśmy zacząć imprezkę!
**6
Wiecie co? Bez sensu są te ich imprezki. Gdyby nie ja to by były straszne nudy. Żadnych, normalnie żadnych skarpetek! I w ogóle żadnych konkursów. Tylko by siedzieli w jednym domu, jedli jedzenie, pili picie, puszczali sobie muzyczkę albo filmiki na telefonach, grali w gry na telewizorze i nic poza tym. Straaasznie byłem rozczarowany. Bo w ogóle się nie bawili. Jak już minęła godzina i pół następnej i ciągle było tak samo to w końcu zaproponowałem zabawę w skarpetki. I wiecie co? Nie chcieli! Uznali, że to nudne. Nudne? No to zapytałem czy chociaż nie mieli by ochoty wyskoczyć na chwilkę w przeszłość, gdzieś niedaleko, początek XX wieku na przykład.
- Niby jak? – spytała Zuzka
- A tak –odpowiedziałem i przeniosłem nas.
Co ja jej tam będę wiele tłumaczył jak lepiej pokazać. Wam nie pokażę no bo Zuzka była wtedy przy mnie. Wam to muszę trochę jednak wytłumaczyć. My skrzaty umiemy siebie i nie tylko siebie przenosić w inne miejsca czy inne czasy ale na bardzo krótko. Kilka minut zaledwie.
Wylądowaliśmy z moją paczką w dość ciemnym, bogatym mieszkaniu. Przy biurku siedział odwrócony do nas tyłem mężczyzna, znany jako Henryk Sienkiewicz i coś tam skreślał na kartce. Odchylił głowę i westchnął jakby szukał pomysłu. Westchnął po ludzku więc nie bardzo wiedziałem co to znaczy. Za drzwiami pokoju usłyszeliśmy jakieś zamieszanie i otwieranie drzwi. Dobiegł nas też kobiecy głos „Dokąd idziesz?” ale zamiast odpowiedzi usłyszeliśmy tylko trzaśnięcie drzwiami. Po chwili za Henrykiem Sienkiewiczem pojawiła się kobieta w koku, która oparła dłonie na ramionach Henryka. Ten odwrócił się  nagle i rozpromienionym wzrokiem patrząc na nią prawie  wykrzyknął - Quo vadis?
- Ja nigdzie nie idę ale Jadwinia wyszła i nie wiem gdzie i z kim.  – odpowiedziała    spokojnie kobieta.
I już wróciliśmy do domu Marysi. Na dywan przed telewizorem.
- Co to było? – pytali mnie wszyscy na raz.
- Normalna wycieczka w czasie. – wzruszyłem ramionami.
- Jak to normalna? To tak można? Jak się to robi? To jest bezpieczne? Możemy jeszcze raz? – zasypali mnie gradem pytań. 
Tłumaczyłem im ale chyba nie bardzo zrozumieli. Ale co tu jest do nie rozumienia skoro sami widzieli i przeżyli to ze mną. Jak można nie dowierzać w rzeczy, które są? Pytali czy ich jeszcze zabiorę na taka podróż w czasie. No jasne, że tak ale przez te wrota czasu można przejść tylko raz dziennie więc muszą poczekać do jutra. Tej nocy znów spałem z Piotrusiem w ciepłym łóżeczku. Naprawdę cudownie jest mieć swoje ciepła łóżeczko. 
Acha, jeśli nie wiecie kto to był Henryk Sienkiewicz to nawet nie musicie nikogo pytać. Dowiecie się w szkole bo napisał takie książki o których mówią w Waszej szkole. W naszej, skrzaciej szkole mówią nam na lekcjach raczej o roślinach, powietrzu, uczuciach i nadziejach. A na przerwach najczęściej przeglądamy sobie katalogi skarpetek. Mamy też lekcje techniki na której bardzo surowy pan uczy nas cerować skarpetki.
Babcia
**7
Oczywiście następnego dnia, zaraz po śniadanku, Piotruś z Marysią zabrali mnie na spotkanie z Radkiem i Zuzką. Spotkaliśmy się na placu zabaw. To fajne miejsce ale ma jeden minus: muszę unikać ławek. Jak tylko się na niej znajdę zaraz pojawia się jakaś mama, niania albo babcia i siadają. Mnie oczywiście nie widać no i wiecie co mi grozi. 
Na szczęście ten plac zabaw był taki fajny a ja byłem taki wyspany, że ciągle miałem ochotę się bawić. Acha, nie mówiłem wam: dopiero w ludzkim świecie poznałem place zabaw bo u nas jak skrzaty chcą się zabawić to idą do pralni. To takie pomieszczenie w którym jest kilka pralek. Piorą się w nich różne rzeczy ale prawie zawsze mamy szczęście, że w jakiejś znajdą się skarpetki.
No więc u Was na placu zabaw bawiłem się wspaniale i dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że cała moja paczka wygląda na znudzoną.
- Co jest? – spytałem.
- Może byśmy spróbowali jeszcze raz przenieść się w czasie? – spytała Zuzka – myślisz że znów się nam uda?
- A co się ma nie udać? – zdziwiłem się – Tylko musimy iść do jakiegoś domu. Na powietrzu jest to niebezpieczne bo mógłbym razem z nami przenieść wszystkich, którzy są w pobliżu. 
- Do mnie jest najbliżej, chodźmy. – zaproponował od razu Radek. Chyba im się spieszyło. 
U Radka zdjęliśmy buty i  przywitaliśmy się z jego babcią, która była w domu. To znaczy wszyscy oprócz mnie się przywitali bo ja, jeśli w ogóle mnie widziała babcia Radka, to wyglądałem jak przytulanka małego Prawdziwego Piotrusia. Poszliśmy do Radka pokoju i dzieciaki w skupieniu usiadły na dywanie. Mieli miny jakby to było nie wiadomo co, jakaś magia albo coś tajemnego. A to przecież najzwyklejsza podróż w czasie i przestrzeni. Nie wiem o co to całe halo. Gdy już nas przenosiłem, kątem oka zauważyłem coś co mi się nie spodobało: skrzydlaty latawiec. No trudno, już było za późno.  Pojawiliśmy się w czymś w rodzaju fabryki. Było tam mnóstwo maszyn, kół zębatych, pił, tarcz oraz spora orkiestra. Każda z tych rzeczy wydawała mnóstwo dźwięków i to raczej nieprzyjemnych dla ucha. Gdy się one na siebie  nakładały, hałas i jazgot były naprawdę trudne do wytrzymania. Po chwili każda z tych rzeczy zaczęła świecić innymi lampkami, w różnych kolorach i w różnej częstotliwości. Tak jakby nagle zaatakowały nas neony i lampki choinkowe. Z orkiestry jeszcze w dodatku wyskakiwały serpentyny i konfetti a jeden z muzyków był przebrany za grubego
klauna. Po chwili pojawiły się petardy.
- Zwiewamy!– zakomenderował Radek.
Niestety ja wiedziałem, że będzie to utrudnione. Gdy się przenosiliśmy widziałem przecież skrzydlaty latawiec. Wy nie wiecie ale ja wiem, że tak wygląda monstrun. Monstruny to są takie istoty. Utrudniające. Nie wiem czemu tak jest ale wiem, ze ich pojawienie się zwiastuje jakieś komplikacje. No i tym razem też tak było. Byliśmy w środku tej fabryki i zwyczajnie nie mieliśmy jak z niej wyjść bo w ścianach nigdzie nie było żadnych drzwi ani okien. Zamknięci byliśmy w pudełku, w którym jazgot  był dla nas coraz trudniejszy do wytrzymania. Jak w tym nie oszaleć? Myślę, że tak czują się małe dzieci, które nagle dostają szału na środku sklepu albo wówczas, gdy rodzice oderwą ich od grania w grę. Szukaliśmy wyjścia coraz bardziej rozpaczliwie. Miałem poczucie, że nasza wizyta w tym miejscu trwa znacznie dłużej niż zazwyczaj moje podróże w czasie, aż w pewnym momencie ściana po prostu ugięła się pod Marysią, zrobiła się w niej dziura i tą dziurą wypadliśmy wprost na dywan w pokoju Radka. Odetchnęliśmy z ulgą i delektowaliśmy się ciszą. 
 - Co to było? – spytała Marysia po dłuższej chwili.
Gdy już wyjaśniłem im kim są i jak szkodliwie działają Monstruny, Marysia wróciła do swojego pytania:
- Ale co to było za miejsce? Kiedy to było? Przecież to podróż w przeszłość.
- A to nie koniecznie – sprostowałem – To była akurat wycieczka w przyszłość. Z resztą niedaleką. Byliśmy w 2193 roku.
- To ja nie chcę wtedy żyć. – odpowiedziała z przejęciem Marysia. – To było straszne!
- Spoko – pocieszyła ją Zuzka – Wtedy to już na pewno nie będziesz żyć. Bo to prawie za 200 lat.
**8
Po tej przygodzie dzieci nie miały następnego dnia ochoty na podróżowanie w czasie. Ale jako, że były ferie, to mieliśmy czas na zwykłe podróże. Akurat tego dnia rodzice Piotrusia i Marysi wybierali się do centrum handlowego na zakupy. Ich mama nie zauważyła, że Piotruś wrzucił mnie do siatki, żeby mi nie było smutno, że zostaję sam w domu. Wcale by mi nie było smutno. Przynajmniej bym im skarpetki posegregował i bym się świetnie bawił. No ale cóż, zabrali mnie to zabrali.
W tym centrum handlowym też było głośno i mnóstwo świateł więc mi się nie podobało. Ale po chwili zauważyłem ciekawą rzecz: szliśmy korytarzem i po obu stronach były sklepy. Od korytarza były one oddzielone szybami (Marysia mi powiedziała, że to się nazywa witryny) a do środka można było wejść przez drzwi, których nie było. To znaczy były ale całe zrobione ze szkła.
Czyli z tego powodu, że były niewidzialne (jak czasem ja), wcale nie oddzielały od siebie dwóch przestrzeni: korytarza i sklepu. Niby oddzielały a nie oddzielały. Niby ich nie było a jednak były. To po co były? Po co się robi takie drzwi, których wcale nie widać?
Znów zacząłem się zastanawiać nad tym co to znaczy, że coś jest. U Waszej mamy widziałem na półce książkę pod tytułem „Nie ma”. To jest dopiero bez sensu! Jak może ogłaszać, że go nie ma jak jest? Po dłuższym zastanawianiu się nad tym zrozumiałem przynajmniej, dlaczego wy macie problem z uwierzeniem w Monstrumy. Bo wy ich wcale nie widzicie. Gdy wędrujecie ze mną po czasoprzestrzeni to zaczynacie wierzyć, że takie podróże są możliwe. Ale, że Monstrumów nie widzicie, to w nie nie wierzycie. A to wcale nie tak, że istnieje tylko to co można zobaczyć. Na przykład mogę się założyć, że wierzycie we Francję. A czy ktoś z Was widział kiedyś Francję?
No to dziś przed snem pomyślcie sobie o czymś czego nie widać a jednak jest.
**9
Bardzo lubię te dzieciaki: Zuzkę, Radka, Marysię ale najbardziej lubię Piotrusia. Nazywam go czasem Prawdziwym Piotrusiem, bo jest taki prawdziwy: nie zgrywa się, nie udaje, nie jest mu głupio, nie wkurza się, ze ktoś  mu robi siarę. Po prostu jest taki jaki jest. Jak go coś ciekawi  to o to pyta.
Na początku spytał mnie czy ja jestem prawdziwy. I dlatego jego nazywam prawdziwym Piotrusiem. Jego siostra Marysia i pozostałe dzieciaki mają już znacznie więcej bo po 11-12 lat. Czasem, zamiast doceniać to co jest wokół nas, bardziej liczą się dla nich opinie ich kolegów albo kary, które mogą dostać od rodziców czy w szkole albo to co zobaczą na swoich telefonach komórkowych. A Piotruś interesuje się tym co widzi, na przykład mną. Piotruś też jest bardziej odważny. Starsi jak widzą, że nasze podróże w czasoprzestrzeni mogą być niebezpieczna to już tak się do nich nie palą, choć ich to kręci. A Piotruś codziennie podpytuje „kiedy znów lecimy?”.
Ostatnio pochwaliłem go za tą odwagę i za to, że ciągle ma ochotę poznawać coś nowego.
- Twoi starsi koledzy już tacy nie są. Nawet Twoja siostra woli to co zna od tego co by mogło się okazać. – powiedziałem
- Czy ja też z tego wyrosnę? – spytał Piotruś.
- Nie wiem.– odpowiedziałem. – Na ogół ludzie wyrastają  z dziecięcej mądrości. Ale nie wszyscy. I wiesz co? Ci, którzy jako dorośli nie przestają się dziwić i szukają odpowiedzi na swoje zdziwienia i pytania, oni czasem odkrywają coś nowego. Na przykład Edison. Znasz?
 - Nie.
 - No jasne, przecież jesteś jeszcze za mały.
chłopiec
- Za mały tak? – Piotruś spojrzał na mnie z góry i zrozumiałem, że palnąłem głupotę a do tego zrobiłem mu przykrość.
- No, nieważne. Taki Edison albo Einstein czy Da Vinci  albo Wasza Skłodowska-Curie. Kombinowali i kombinowali i wymyślali różne przydatne wynalazki jak żarówka czy takie chemiczne substancje.
- To zabierzesz mnie do ich czasu i pokażesz mi to?
- Ciebie samego nie. Jak już to większą grupą ale musimy uważać, bo jednak Monstrum czai się gdzieś blisko a może być naprawdę niebezpieczny. A na razie może poszukamy o nich jakiś książek albo zapytaj tatę. Na pewno zna ich historie.
- A czemu mówiłeś, że ta Skłodowska-coś jest nasza?
- Bo to kobieta z Waszego kraju. Na imię miała tak jak Twoja siostra. Wyszła potem za mąż za Francuza, więc jej drugie nazwisko to Cure. Miała trudno, bo kobiety się wtedy w nauce nie liczyły a jej się udało i mieć rodzinę i odnieść ogromny sukces naukowy. Ale nie było jej łatwo
Westchnąłem przy tym tak, że każdy skrzat wiedziałby o co chodzi. A Prawdziwy Piotruś za to zapytał:
- To jak dziś nie podróżujemy to może zbudujemy coś z lego?
O tak, lego to jest wasz bardzo dobry wynalazek.
 
**10
Wybraliśmy się jednak któregoś dnia w podróż i to taką bardzo zaplanowaną. Coś mi co prawda nie wyszło ale na szczęście wszystko skończyło się bezpiecznie. I po Monstrumie ani widu ani słychu.
A zaczęło się to tak, że Radek szukał jakiegoś komiksu i gdy wyciągał coś z górnej półki wyleciała karteczka a na niej taki króciutki śmieszny wierszyk:
„Tu Czesław Miłosz - chmurna twarz
Klęknij i odmów „Ojcze nasz”.
Bardzo nas to rozśmieszyło. Dłuższą chwilę zwijaliśmy się ze śmiechu a potem sami próbowaliśmy wymyślać takie rzeczy ale słabo nam szło. Na przykład tak:
„Tu jest Marysia lecz nie Skłodowska
Więc nie zadzieraj do góry noska”
Albo:
„Tu jest Zuzanna, zazdrosna panna
Zdenerwowana dzisiaj od ranna”
- Bez sensu – wkurzyła się na to Zuzia – ranna znaczy, że odniosłam w boju ranę a nie że od rana. Głupie to.
- No racja. – przyznał Radek, który to wymyślił – Ale to pierwsze o Miłoszu było fajne. Chciałbym wiedzieć kto to wymyślił. I kto to był ten Miłosz.
- A to ja wam pokażę, chodźcie, lecimy – zaproponowałem. 
I już nas nie było. Ale to była bardzo króciutka podróż. Wylądowaliśmy w Krakowie, w teatrze Słowackiego. To naprawdę piękny budynek: mały a przez to wdaje się, że wysoki. Stary ale bardzo zadbany. Siedzieliśmy w rzędzie. Scena była jeszcze zasłonięta masywną, aksamitną, ciemnobordową zasłoną. Wspaniała jest taka zasłona. Chociaż jest uszyta z bardzo ciężkiego materiału i jest jej sporo to jednak kurtyna jest bardzo lekką formą drzwi. Oddziela widownię od sceny. Po jednej stronie my widzowie, w napięciu i podekscytowaniu, czekamy na to co się zaraz zacznie. A po drugiej stronie już gotowi aktorzy i scenografia i eksponaty. Zaraz zacznie się dziać. Idźcie do teatru, dobrze Wam radzę.  Gdy tylko kurtyna drgnęła, by już za moment pęknąć w połowie i rozsunąć się, ukazując nam to co nas czeka , wyraźnie usłyszeliśmy jak przed nami drobna siwiutka pani z loczkami i szelmowskim uśmieszkiem odezwała się do siedzącego obok niej starszego, siwego i poważnego pana:
- Wieszczu zaczyna się.
- Wiem, Wisławo.
I już byliśmy z powrotem w pokoju Radka z komiksami. 
- Wisławo? Wieszczu? Co to za dziwne imiona? – zdziwiła się Zuzia.
- To właśnie był Czesław Miłosz i Wisława Szymborska, która napisała o nim ten śmieszny wierszyk. 
- A skąd ty właściwie Skrzaciku to wszystko wiesz? – spytała dalej chmurna Zuzia. 
- Ano…. Nie wiem skąd wiem. Wiem i już. – odpowiedziałem.
**11
Fajnie nam się żyło naszą paczką. Spałem sobie zawsze w łóżeczku z Piotrusiem. Jego rodzice wiedzieli, że jestem jego najsłodszą przytulanką ( a to bardzo fajnie jest być dla kogoś „naj”). Spotykaliśmy się dość często i nawet nie brakowało mi tak bardzo moich skrzatowych zwyczajów. I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie… ech, gdyby nie cały zespół różnych zdarzeń. Na przykład zaciekawienie Piotrusia ogniem. 
Dzieci tak mają, ze jak się czymś zainteresują to tak na całego i szybko stają się w tym ekspertami. Na przykład w lego albo w dinozaurach albo w                                       jakimś rodzaju lalek albo w tropikalnych rybach  czy                                        samolotach.                                        Piotruś od jakiegoś czasu chciał być strażakiem.
Straż pożarna
Chciał lać wodę na ogień z węża, chciał się wspinać po drabinie, jeździć wielką strażakówą. A najbardziej chciał zdejmować z wysokich drzew małe, słodkie kociątka i oddawać je na ręce starszym paniom. A potem te starsze panie bardzo Piotrusiowi dziękują i pytają jakie najbardziej lubi ciasto a Piotruś odpowiada:
- Serniczek!
I następnego dnia cały zespół strażaków dostaje wielką blachę serniczka z polewą czekoladową. Tak, wtedy Piotruś byłby bardzo szczęśliwy i nie czuł by się już jak Prawdziwy Piotruś tylko Piotruś Prawdziwy Strażak.
No i któregoś razu Piotruś spytał mnie:
 - A Ty Skrzaciku widziałeś kiedyś jakiś wielki pożar?
- O tak. – przyznałem – Kiedyś w lesie widziałem pożar. Zapaliła się gałązka i listek, bo jakiś głupek rzucił palącego się papierosa. Ale to tak leciutko się zapaliło i po chwili zgasło bo na szczęście to było na śniegu zimą. 
 - No weź przestań! Chodzi mi o prawdziwy, wielki pożar. Widziałeś kiedyś? Ty przecież tyle latasz po przeszłości i przyszłości.
 - Wcale nie tak dużo. Najbardziej to z Wami podróżuję. Dla mnie to nie jest aż tak ciekawe jak listek i gałązka na śniegu. Jak się dobrze przyjrzysz to wokół siebie, blisko, zobaczysz takie cuda i dziwy przyrody, świata, ludzi, że będziesz zachwycony. A pożar wielki widziałem w telewizji nie tak dawno. No może Ty jeszcze byłeś wtedy malutki ale Zuzka, Marysia i Radek też pewnie pamiętają jak niedawno paliła się ogromna i stara katedra we Francji. Ona się nazywa Notre Dame i stała tam kilkaset lat. I nagle pożar ogromnie ją zniszczył. Nie szło go opanować.
- Nawet strażakom? – zdziwił się
- Tak, nawet strażakom. 
 - Chciałbym tam wtedy być. – westchnął Piotruś. A westchnął w taki sposób, że ja, niestety, dałem się namówić. 
Przeniosłem nas na plac przed katedrą. Od razu musiałem przetrzeć oko. Myślałem, że to od dymu. Potem się okazało, że nie.  Było kwietniowe popołudnie. Mnóstwo dymu niosło się ku niebu. które jeszcze było niebieskie. Na jego tle widzieliśmy biało-sine wysokie słupy dymu, złoto-czerwone płomienie ognia i mnóstwo ludzi stojących wokół placu. Tuż przed katedrą dwoili się i troili strażacy w czerwonych kombinezonach. 
- Patrz uważnie – powiedziałem do Piotrusia, bo wiedziałem, że nasza podróż będzie jak zwykle krótka. 
W tym momencie właśnie łamała się, zupełnie już szkieletowa, iglica. Złamała się prawie u podstawy i runęła w prawo przy wydobywającym się z wielu ludzkich gardeł okrzyku przerażenia. Gdy spojrzałem na spadające fragmenty iglicy, zauważyłem, że jeden z gargulców umocowanych na katedrze poruszył się i wzbił do lotu. Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że to przewidzenie i że ten gargulec uderzony jakąś belką z iglicy, odpada od ściany. Ale nie, jednak wzbijał się do lotu i to w naszym kierunku, bo to nie był gargulec tylko... Monter. To jego uchwyciłem kącikiem oka, gdy myślałem, że drapie mnie w oku dym. A więc przeniósł się z nami? Muszę uważać. Chwyciłem mocniej Piotrusia, bo czułem, ze wracamy.
Wydawało mi się, ze go chwyciłem. Bo w Piotrusia pokoju wylądowałem sam.
Jasna skarpetka! Muszę ratować Piotrusia! Sam nie dam rady. Potrzebuję wsparcia!! Szybko!!
**12
Jak szybko to szybko. Ale jednak powoli. Bo musiałem się skontaktować z Radą Najstarszych Skrzatów. A to wymaga koncentracji. Wiedziałem, ze mnie opieprzą za nieodpowiedzialne zabawy z dziećmi. Ale nie było się nad czym zastanawiać.
Ratowanie jest ważniejsze niż kara. 
Na waszym świecie jest mnóstwo rzeczy i ludzi, które trzeba ratować: rośliny, lasy, wody, zwierzęta, ludzie z terenów gdzie jest wojna, chorzy ludzie, ludzie bez domu. Ale nikt nie da rady uratować wszystkiego. A zawsze lepiej ratujemy to co znamy, chociaż trochę znamy. Dlatego jeśli kiedyś będziecie potrzebować ratunku dla siebie albo dla kogoś innego nie zaczynajcie od wołania do wszystkich „Ludzie, pomocy”, bo to się może nie udać. Każdy, który was usłyszy może pomyśleć, że chodzi o innych ludzi a nie o niego. Lepiej, jeśli wtedy zawołacie na przykład „Pani w zielonym sweterku proszę mi pomóc.” Albo „Panowie na przystanku proszę tu przyjść i mi pomóc”. I zawsze pamiętajcie by ratując innych zadbać o własne bezpieczeństwo. A numer alarmowy pamiętacie? Powiedzcie go tacie, zobaczymy czy on pamięta.
Ja wiedziałem, że muszę ratować Piotrusia. I miałem plan. Usiadłem na kanapie i się mocno skoncentrowałem. To sposób na skontaktowanie się z Radą Najstarszych Skrzatów. Najpierw poczułem wielkie zimno (zwłaszcza na nosie) i falę ciepłego powietrza. Potem poczułem, że jest zupełnie ciemno i zobaczyłem silną strugę światła. Później w jednej chwili zrobiłem się mokry a następnie wysuszony aż piekła mnie skóra. I wtedy zacząłem czuć ten zapach: zapach wilgotnego mchu i świeżutkich poziomek, zapach trzepotania piór motyla. Poczułem, że ktoś chwyta mnie za rączki. Niczego nie widziałem tylko czułem ten zapach, ale wiedziałem, że jestem w kręgu Skrzatów.
 - UHM. – westchnął Stary Skrzat (znaczyło to "Czego potrzebujesz?”)
- uhm. – odpowiedziałem.
- UHM – odpowiedział (Wolę Wam nie mówić co dokładnie odpowiedział ale dostałem porządny opieprz)
 - uhm – odparłem skruszony
 - UHM – powiedziała na to Stara Skrzatka (to znaczyło „Zrobimy tak: Ty załatw ślady i krąg życzeń a my zajmiemy się sprowadzeniem Piotrusia.”)
I zniknęli. Rozwiał się zapach. Wszystko wróciło do normy a ja znów siedziałem na tapczanie w pokoju Piotrusia. Wiedziałem co mam robić. Szybko pobiegłem do szkoły. Tam była reszta ekipy. Przez okna dałem im znaki. I  nie wiem jak im się to udało ale wyszli podczas lekcji na korytarz. Powiedziałem im jak poważna jest sytuacja i szybko pobiegliśmy do domu Marysi i Piotrusia. Tam wytłumaczyłem im co mają zrobić.
Marysia przyniosła kilka ubranek i ulubionych zabawek Piotrusia. Ułożyliśmy je na środku i usiedliśmy w kręgu. Złapaliśmy się za ręce i zaczęliśmy myśleć o Piotrusiu same dobre rzeczy, same dobre myśli i dobre życzenia. W ten sposób stworzyliśmy zagłębie dobroci dla Piotrusia, w którym mógł bezpiecznie wylądować. W pewnym momencie poczułem, że chyba zaraz się wszystko uda, wszystko dobrze się skończy. Puściłem dłonie Marysi i Zuzki i zanurkowałem w te Piotrusiowe ubranka i zabawki, które leżały pośrodku. Poczułem, że lecę po niego. 
I w zasadzie wszystko skończyło się dobrze. Gdy skończył się mój lot, wiedziałem, że Piotruś jest już w swoim pokoju i trzyma za rączki Marysię i Zuzkę. Wiedziałem, że dzieci cieszą się z jego powrotu. Tylko ja…wylądowałem przed katedrą Notre Dame.
Ciekawe czy chcecie wiedzieć co się ze mną działo dalej. 
pokoj z kanapą
Marysia przyniosła kilka ubranek i ulubionych zabawek Piotrusia. Ułożyliśmy je na środku i usiedliśmy w kręgu. Złapaliśmy się za ręce i zaczęliśmy myśleć o Piotrusiu same dobre rzeczy, same dobre myśli i dobre życzenia. W ten sposób stworzyliśmy zagłębie dobroci dla Piotrusia, w którym mógł bezpiecznie wylądować. W pewnym momencie poczułem, że chyba zaraz się wszystko uda, wszystko dobrze się skończy. Puściłem dłonie Marysi i Zuzki i zanurkowałem w te Piotrusiowe ubranka i zabawki, które leżały pośrodku. Poczułem, że lecę po niego. 
I w zasadzie wszystko skończyło się dobrze. Gdy skończył się mój lot, wiedziałem, że Piotruś jest już w swoim pokoju i trzyma za rączki Marysię i Zuzkę. Wiedziałem, że dzieci cieszą się z jego powrotu. Tylko ja…wylądowałem przed katedrą Notre Dame.
Ciekawe czy chcecie wiedzieć co się ze mną działo dalej. 
pokoj z kanapą
BAJECZKA SIĘ SKOŃCZYŁA BYŁA MIŁA CZY NIE MIŁA?
Ocena
0
/ 0
Liczba stron 30
Data utworzenia
Popularność

Umieść książkę na swojej stronie

Skopiuj poniższy kod HTML i wklej go na swojej stronie:

Blog